piątek, 5 czerwca 2015

"Uprowadzony" A.Gaczoł. Recenzja.

Jedna z nowości wydawnictwa „Novae Res”, pt. „Uprowadzony” to książka bardzo specyficzna. Arkadiusz Gaczoł pozostawił o sobie niewiele informacji. Nie ma więc żadnego punktu odniesienia. Żadnego wcześniejszego opowiadania, żadnej wzmianki o jakichkolwiek próbach literackich, publikacjach. Nic. Czysta karta. Jest tylko niezbyt obszerna, można powiedzieć cieniutka książeczka, która – jak zakładam – jako debiut może się niejednemu czytelnikowi wydać całkiem interesująca. W tej książeczce jest wszystko: dynamicznie poprowadzona akcja, napięcie, elementy zaskoczenia i co najważniejsze, dobry pomysł na fabułę. Po odłożeniu książki na półce pozostaje jednak wrażenie pewnego niedosytu. Jakby cała historia została opowiedziana trochę za szybko.
Arkadiusz Gaczoł proponuje podróż w czasie do lat 80-tych: najpierw do Kamerunu w Afryce, a zaraz potem do Londynu, gdzie rozgrywają się prawie wszystkie wydarzenia. Akcja biegnie kilkutorowo. Z jednej strony czytelnik poznaje losy zmysłowej pani detektyw, Megan Stanford z Wydziału Osób Zaginionych oraz jej bliskich współpracowników, a z drugiej – dowiaduje się, co przytrafiło się ofiarom pewnego szaleńca, w tym młodemu spadkobiercy olbrzymiej fortuny, którym jest Jonah Sandhurst. Młody chłopak, wracając z koncertu Depeche Mode, tak samo jak wielu innych w ostatnim czasie dla świata znika bez śladu...
Ofiary budzą się w jakimś bliżej niesprecyzowanym, ciemnym miejscu, po chwili orientując się, że wszyscy, którzy trafili tu przed nimi, już nie żyją. Błyskawicznie przychodzi przekonanie, że oprawca bynajmniej nie ma w planach tego, by wypuścić kogoś na wolność. Jeden z uprowadzonych postanawia działać. Przeszukuje kieszenie tych, którzy padli ofiarą szaleńca wcześniej, by znalezione przedmioty wykorzystać podczas ucieczki. Czy mu się uda? Kim jest psychopata? Czy Megan Stanford i jej współpracownicy poszukujący zaginionych mieszkańców Londynu rozwikłają zagadkę niewyjaśnionych zniknięć? I wreszcie: co z historią, która dzieje się w Anglii, mają wspólnego wydarzenia z Kamerunu? Bez przeczytania „Uprowadzonego” odpowiedzieć na te pytania się nie da.

Książka A. Gaczoła nie jest zbyt obszerna, dlatego bardziej szczegółowe omawianie przebiegu akcji może zepsuć wrażenia przyszłym czytelnikom. Autor, opisując kolejne wydarzenia, stosuje znany w literaturze zabieg mający na celu budowanie napięcia. Urywa historię w takim momencie, w którym czytelnik najbardziej chciałby się dowiedzieć „Co dalej?”. Na początku taki zabieg spełnia oczekiwaną funkcję. Potem jednak, zamiast jeszcze bardziej rozbudzać ciekawość, zaczyna trochę denerwować. A przecież, żeby wywołać w czytelniku stan maksymalnego zainteresowania, nie trzeba bez przerwy – dosłownie - ucinać najbardziej „smacznych” momentów. Po chwili lektura takiej „pociętej” książki zaczyna przypominać… oglądanie świetnego naszpikowanego reklamami filmu.
Trochę też szkoda, że autor nie dał się ponieść swojej literackiej fantazji i nie rozbudował tego, co zaledwie zarysował w „Uprowadzonym”. Ta historia ma naprawdę wiele zalet. Po pierwsze: prawdopodobieństwo zdarzeń. Umiejscowienie akcji w Londynie to pod tym względem strzał w dziesiątkę. Po drugie: skomplikowane rysy psychologiczne głównych bohaterów. Detektyw Stanford, ofiary czy wspomniany psychopata to świetnie wymyślone postacie. (Mimo to, niektóre elementy ich charakterystyki aż proszą się o dookreślenie czy rozwinięcie). Po trzecie: zaskakujący finał. Tego autorowi odmówić nie można. Umiejętność gry z czytelnikiem w tym przypadku powoduje, że nawet wprawieni „pochłaniacze książek”, dają się wyprowadzić w pole.
Na koniec parę słów o gatunku. Zamiast „powieść” bardziej obstawałabym przy określeniu „opowiadanie”. Jednoznaczne zaliczenie tej książki do szeregu kryminałów też nie do końca oddaje jej całkowitego charakteru. Czytając „Uprowadzonego”, momentami można odnieść wrażenie, że ma się przed sobą całkiem dobrze skrojony thriller. Makabryczne opisy wnętrza, w którym przetrzymywani są uprowadzeni: tunelu wypełnionego odorem rozkładających się, rozczłonkowanych ciał; pieca, którym spalane są spalane są zwłoki i wreszcie kreacja jednej z postaci ze strojem z ludzkiej skóry niczym u legendarnego Frankensteina – to tylko niektóre przykłady potwierdzające, że po książkę raczej powinni sięgać czytelnicy bardziej odporni na obrzydzenie i odrazę.
Bardzo jestem ciekawa, co jeszcze zaproponuje czytelnikom Arkadiusz Gaczoł. Póki co, „Uprowadzonego”, mimo pewnych niedoskonałości, polecam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz