niedziela, 7 lutego 2016

E. F. Benson - Widzialne i niewidzialne. Recenzja.


Podobno ulubioną książką matki obecnie panującej Królowej Elżbiety II była „Mapp and Lucia” – prawdopodobnie „najlepsza satyra na angielską klasę średnią” jaką kiedykolwiek napisano. Jej autorem był E. F. Benson, który zdobył na początku dwudziestego wieku szaloną popularność jako twórca prozy obyczajowej,  dziś pamiętany jako autor opowiadań grozy. Sprawiedliwe to czy krzywdzące – nie wiem, mnie Benson interesuje głównie jako pisarz klasycznych w formie i treści ghost – stories.
Jeszcze przed lekturą „Widzialnego i niewidzialnego” dość dobrze znałem styl Bensona. Trochę zabawne, i dość upiorne „Jak z długiej galerii zniknął strach” przeczytałem w „Nie czytać o zmierzchu!”. Okropnie manieryczne i wtórne wobec Machena „O człowieku który przeholował” poznałem w „Opowieściach z dreszczykiem”. Znakomite dzięki swojemu nastrojowi „W metrze” spotkałem w „Świecie grozy”, a genialny „Pokój na wieży” dał tytuł całej antologii – słusznie określanej jako „legendarna”.

Co mnie uderzyło, przyjemnie zaskoczyło i co pragnę tu pochwalić to fakt, iż w zbiorze C&T nie dubluje się żadne ze znanych wcześniej opowiadań.  Obserwuję z uwagą rynek wydawniczy i z coraz większą irytację odczuwam wobec polityki wydawców którzy publikują klasyków znanych i lubianych. Ja tego nie rozumiem, czy naprawdę Lovecraft i Oscar Wilde zawsze się sprzedadzą? Ileż można razy kupować „Zew Cthulhu” w tłumaczeniu Grzybowskiej, i „Portret Doriana Graya” w tłumaczeniu Feldmanowej? C&T idzie w odwrotnym kierunku, niż te godne pożałowania praktyki – serwują nam nowości. Co prawda sprzed stu lat, ale nowości.
Rzecz jasna, teksty zebrane w tomie prezentują zróżnicowany poziom. Jest to stwierdzenie boleśnie banalne w odniesieniu do zbiorów opowiadań, jednak nie sposób go uniknąć w recenzji. Najlepsze jest opowiadanie otwierające książkę. „Noc Gavona” to kawałek na miarę „Pokoju na wieży” dorównujący wybitnym utworom mistrzów Gatunku. Czystej wody horror z elementami folkloru i czarnej magii. Rozczarowałem się „Śmiercią w tumanach kurzu”. Po obiecującym wstępie otrzymujemy banalną, wtórną i pisaną jakby „na kolanie” historyjkę z dreszczykiem. Ani opis budzącej się wówczas u młodych Anglików fascynacji motoryzacją, ani sam motyw „nawiedzonego środka transportu” nie ratują opowiadania. Fenomenlne natomiast okazały się „Gąsienice”. Twist sam koniec tekstu, dosłownie w ostatnich jego zdaniach mnie totalnie zaskoczył. Dałem się zwieść, co mnie dziwi, jako że wskazówki co do pointy Benson rzetelnie rozsiał w całej fabule. Świetny, zapadający w tekst utwór. „Kocica” kojarzy mi się z niektórymi tekstami europejskich modernistów którzy sięgali po weird fiction. Skojarzenie to budzi dość fatalistyczne spojrzenie na relacje damsko - męskie. Drapieżna kobieta przynosi bohaterowi jego ponure przeznaczenie – czego domyślamy się od pierwszych zdań. Było, i to na długo przed Bensonem,  w lepszym (oraz gorszym….) wykonaniu.
„Karawan” to prosta, niepokojąca opowieść z dreszczykiem. Forma jest dostosowana do treści, dzięki czemu otrzymujemy sympatycznego szorta. Lubię takie rzeczy, lekkie, ale zapadające w pamięć. „Tajemnica porcelanowej miseczki”, „Ogrodnik”,  „Między światłami” oraz „Po drugiej stronie drzwi” to opowiadania  średnie. To ostanie intryguje ironicznym zakończeniem. Cóż, duchy mogą straszyć pośrednio… „straszyć przez przestraszonego”. Nad „Nawiedzonym dworem” unosi się widmo samego J. Sh. Le Fanu. Deficyt oryginalności jest tu nadrabiany sprawnością warsztatową. I to nadrabiany z górką – tekst potrafił wzbudzić we mnie emocje, a co najważniejsze: zaciekawić.
„Negotium  Perambulans” zachwycił mnie klimatem rybackiej wioski niemal dociętej od świata. Autor pokazuje tu prawdziwe mistrzostwo w snuciu swojej opowieści. Wspaniałe opowiadanie, które z pewnością zainspirowało H. P. Lovecrfta do jego „Ducha ciemności”. W „Pani Amworth” Benson odchodzi od typowej dla niego opowieści o duchach, i serwuje czytelnikowi rasowy, a przy tym bardzo dobry horror wampiryczny. Fabuła opowiadania jest dość typowa, lecz pisarz przedstawia ciekawy pomysł na „etiologię” wampiryzmu.  
E. F. Benson w większości tekstów trzyma się sprawdzonego schematu „twice-told tales” czym wpasowuje się w długą tradycję brytyjskiego ghost – stories. Opowieść starej piastunki, opowieść o duchu madame Crowl, opowieści starego antykwariusza – wszystkie te archetypiczne historie opierają się na podobnej konstrukcji, operują podobnymi schematami, oferują czytelnikowi taki sam klimat. Benson nie zawodzi na tym polu, co więcej, z punktu widzenia czytelnika XXI wieku widzę pewną jego przewagę nad szacowanymi poprzednikami.
Le Fanu potrafi niekiedy zrazić współczesnego odbiorcę archaicznym językiem. M. R. James, nie był mistrzem dialogów, bynajmniej. Freddie (jak w kręgach towarzyskich pisarza nazywano) pióro ma lekkie i precyzyjne. Dialogi to mistrzostwo, dzięki umiejętnemu użyciu delikatnego sarkazmu. Po za tym, u Bensona widać nowoczesność tak oczywistą, jak u Le Fanu oczywistym był XIX wiek. Elementami fabuł są nie tylko nawiedzone stare dwory, czy przeklęte ruiny zamku Piktów, lecz także samochód, choroba nowotworowa, środek masowego transportu, spotkanie towarzyskie przy alkoholu i kartach.

Najsłabsze opowiadania to i tak teksty średnie. Lecz nawet je czyta się świetnie, dzięki lekkości pióra i sprawności warsztatowej. Natomiast w swoich najlepszych tekstach E. F. Benson okazuje się pisarzem wybitnym. Określanie go jako „Klasyka z drugiej ligi”  wydaje mi się trochę niesprawiedliwe. No dobrze, nawet jeśli jest to druga liga, to bardzo, ale to bardzo solidna. 

Piotr Borowiec

1 komentarz:

  1. Książka fajna. Aspekt motoryzacyjny bardzo widoczny. Dla mnie perfecto.

    Czy trudno jest dzisiaj np. ściągnąć auta z usa ?

    OdpowiedzUsuń