niedziela, 7 sierpnia 2016

Bez znieczulenia - Juliusz Wojciechowicz.

"Czasy poczytności opasłych potworów spod ręki Stephena Kinga minęły wraz z nim samym. Czas się pogodzić z tym faktem, jaki z tym, że mamy schyłek lat dwudziestych i niedługo wkroczymy w trzecią dekadę. To i tak cud, że ludzie jeszcze czytają - mawiał redaktor Kapuściński, podpowiadając, w jaki sposób "ciąć" powieść, by była adekwatna do gustów współczesnego czytelnika. - Po co te dłużyzny? Zamiast " wydarzyło się to późnym listopadowym popołudniem, gdy całe miasto wyglądało jakby pokrywała je płynna warstewka odbitego światła i deszczu. W takie dni deszcz jest zimniejszy od śniegu, a wszystko wydaje się podlejsze bardziej kanciaste. W taki dzień zostaje się w domu, czyta książkę i pije słodkie kakao z białego, grubego kubka." wystarczy: "rzecz działa się w listopadzie". Ludzie mają wyobraźnię, po co o tym wszystkim pisać?"

Hmmm
Idąc więc za pomysłem jaki towarzyszył pewnie autorowi i wydawcy, aby opublikować krótkie formy, oraz czytając notkę Wydawnictwa Gmork z ostatniej strony okładki (przytoczoną powyżej), mogę przejść do napisania recenzji, choć bardziej trafne byłoby użycie słowa "opinii" nt zbioru szortów Julka Wojciechowicza.

 ŚWIETNE!

Wprawdzie ciśnie się mi w głowie pomysł ,aby odnieść się chociaż do kilku rewelacyjnych tekstów, to tego nie zrobię. Po cholerę rozpisywać się nad czymś co można ująć jednym słowem?.

ZAJEBISTE!*


*Poprzednie słowo Świetne zamieniono na pierwotną wersję, na prośbę wydawcy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz