poniedziałek, 18 września 2017

Jesteś dla mnie wszystkim - Edward Lee 18+

Prozą Edwarda Lee częstuję się zawsze z największą ochotą, tym bardziej, że w Polsce nie ukazuje się tego za wiele i jedynie Dom Horroru obecnie wydaje autora, którego boi się nawet Jack Ketchum, z kolei twórczości tego, boi się Stephen King..

Po „Zgrozie z Innswich” o której opinia ukaże się na blogu Oka już niedługo, przyszła kolej na nowelę „Jesteś dla mnie wszystkim”, także z Domu Horroru. Dzisiaj tylko wspomnę Zgrozę, że to świetny lovecraftowski horror, który jest hołdem, jaki Ed Lee składa samotnikowi z Providence. Horror bardzo udany, chociaż w sumie zabrakło w nim tego, do czego Lee nas przyzwyczaił. Jednak jak wspomniałem, o Zgrozie będzie przy innej okazji. 

Wracamy do „Jesteś dla mnie wszystkim”.
Nowela reklamowana przez wydawcę jako najcięższe uderzenie, liturgia plugastwa, wynaturzenia, gore i cholera wie czego jeszcze. O dziwo, Dom Horroru tutaj się nie myli. Otrzymujemy jednodniowy zapis z życia Easter, która żyjąc wraz z mężem i córką na totalnym zadupiu – bez prądu i wszelkich technologii, wiedzie życie z dnia na dzień, ze świadomością grzechu, jaki zagnieździł się pod ich dachem.  Mówiąc krótko jej ukochany mąż regularnie kopuluje z ich córką, zmusza ją do prostytucji, aby mieć kasę na dragi. 

Pomijam, że spółkowanie przysparza im wiele przyjemności i im mocniej, i agresywniej tym lepiej. Wspomniałem, że będzie grubo i jest. W rozdziale pierwszym, w którym mamy „przyjemność”  spojrzeć oczami naszej bohaterki na stosunek płciowy bliskich jej osób, dostajemy całą masę hardkoru. Nie chcę liczyć ile razy padają wulgarne słowa - cipka, kutas itp. a padają co chwila - oraz ile razy Lee powtarza Klaps-klaps-klaps-klaps. Tak naprawdę to najmocniejsza część noweli, która ma wywrzeć na czytelniku zgorszenie i szok. Udaje się to świetnie i tylko błędy redakcyjne (min. przeniesienia wyrazów) i niedorzeczność sceny (Ona na niego siada – pada strzał, on upada (?) – ona jest związana(?) ) psuje jazdę dla prawdziwych czytelniczych zwyrodnialców. Oczywiście to nic nowego, bo podobne sceny mogliśmy już przeczytać i w polskich opowiadaniach, wydawanych w drugim obiegu – min. u Siwca czy Radeckiego, więc penetracja czaszki  nie robi już wrażenia.

Na szczęście im dalej tym lepiej. Ed Lee rozwija skrzydła i tworzy świetną historię, wprowadza bohatera z zewnątrz, dokłada do tego Cthulhu (nie wiem po co) jednak zabieg ten broni się poprzez umiejscowienie akcji na totalnym zadupiu i wręcz czuć moczary, opuszczone domostwa, mroczne lasy jak w niejednej historii, gdzie Cthulhu  powoli wypełza na powierzchnię.


Podsumowanie. Książka przyzwoicie wydana, chociaż wspomniane błędy rażą jak cholera, mocna historia, pomimo początkowego ogromu okrucieństwa czyta się świetnie, tym bardziej, że w dalszej części wszystko jest tonowane i dopiero finał pokazuje co Ed potrafi. 
Cena (18zł plus wysyłka) niestety nieadekwatna do siedemdziesięciu stron. Polecam, ale tylko fanom publikacji Horror Masakry.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz