środa, 11 października 2017

Słowiańskie koszmary



Antologia słowiańskiego horroru w drugiej odsłonie, czyli „Słowiańskie koszmary”. 

Powiem szczerze, że mam problem od czego zacząć. Może więc standardowo.

Horror Masakra wydaje kolejną antologię w klimatach słowiańskiej demonologii. Poprzednia, „Krew zapomnianych bogów” zebrała dobre opinie, co bardzo cieszy. Wyprzedała się chyba do zera, a jak  się nie mylę, to pojawiły się nawet dodruki. Pomimo sukcesu sprzedażowego to nie była idealna pozycja. Jak w każdej niemal antologii, czy zbiorze opowiadań różnych autorów, trafiły się teksty świetne, przeciętne i tragiczne (Zainteresowani moją opinią mogą znaleźć recenzję tutaj).

Mija rok i pojawiają się „Słowiańskie koszmary”. Książka dociera do mnie z opóźnieniem i to dość sporym, więc miałem czas, aby prześledzić opinie, recenzje i zachwyty autorów nad swoimi tekstami. Zresztą pojawiają się i teraz, więc fajnie, że książka tyle czasu od premiery nadal żyje. Podejrzewam, że i sprzedaje się dobrze. Wspomniałem, że mam problem z Koszmarami. Wynika on chyba z tego, że czytając pobieżnie te wszystkie opinie postawiłem autorom i wydawcy poprzeczkę bardzo wysoko. Wszyscy chwalą, więc musi być to świetna rzecz. Ba! Sam nawet na fanpejdżu Okiem na Horror pisałem, że zapowiada się bardzo dobra lektura, sugerując się internetowymi opiniami i dwoma tekstami, które od ręki przeczytałem.


Powiem może na początku, że wyszło dobrze. Niestety opublikowane w antologii teksty nie są równe. W sumie chyba nie ma co narzekać - ponieważ jak wspominam przy każdej odpowiedniej okazji – znaleźć idealną antologię to naprawdę cud! 

W czym tkwi problem „Słowiańskich koszmarów”? .
 A  tkwi w opowiadaniu Dagmary Adwentowskiej  „Żółte oczy lasu” otwierającym zbiór. Zdecydowanie to najlepszy utwór całego zbioru. To niemal opowiadanie idealne pod każdym względem, to historia wspaniała, cudownie przedstawiona. Kipi w niej od słowiańszczyzny, klimat porywa czytelnika, oplata i nie wypuszcza. Cudowna fabuła, niesamowite opisy, groza, strach i erotyka. Ja tak wyobrażam sobie tamte odległe czasy. Zaś Adwentowska podaje to w sposób perfekcyjny i do teraz pisząc te słowa zastanawiam się „Dlaczego do cholery to nie trafiło do OkoLicy Strachu?”.  Jak wspomniałem opowiadanie Adwentowskiej otwiera zbiór, a raczej działa jak granat bojowy. Rozpieprza wszystko co jest dalej. Nie wiem czy nie jest to błędem wydawcy, że tak rewelacyjny utwór otwiera antologię. Pozostałe opowiadania, nawet dobre i  ciekawe wypadają blado przy kobiecej fantazji jaką Dagmarze udało się przelać na papier. Pozwól, że zwrócę się do Ciebie Dagmaro bezpośrednio „Pisz, pisz jak najwięcej. Robisz to wspaniale”.

Nie będę omawiał dokładnie wszystkich opowiadań. Wspomnę te wybijające się ponad przeciętność i te, które mnie nie urzekły, przez które przebrnąłem licząc na coś ciekawszego na każdej, kolejnej stronie.

Kolejnym tekstem jest „Wróżda” Maćka Szymczaka. Bardzo dobry tekst, jednak jak wspomniałem, pechem Macieja jest to, że znalazł się zaraz po opowiadaniu Adwentowskiej, które zdeklasowało wszystkie inne opowiadania. Po przemyśleniu, należy ocenić je pozytywnie z wielu powodów. Jednym z nich jest to, że ten, jaki i wychwalany przeze mnie utwór Dagmary przenoszą nas w czasy wczesnego średniowiecza. Ok, Szymczak trochę pojechał i chwilowo miałem wrażenie, że czytam jakieś opowiadanie Martina z cyklu „Gry o tron”, jednak nie jestem specjalistą od tatuaży i może faktycznie, sztuka ozdabiania ciała była już popularna i na „naszych terenach”. Nie wiem, nie znam się. Jak napisałem plus za osadzenie fabuły. Sztampowy w sumie pomysł, bardzo ciekawie poprowadzona akcja, czasami egzotycznie, jednak czuć w nim mroki średniowiecza, jest więc krwawo - a to Szymczakowi wychodzi zazwyczaj dobrze.

Siadając do czytania antologii słowiańskiej chciałem przeczytać opowiadania o: Słowianach, poganach, o mitologii, chrystianizacji i wszelkich atrybutach wyróżniających te teksty od masy opowiadań publikowanych corocznie. Niestety już nie jarają mnie teksty, gdzie akcja dzieje się współcześnie, a jedynym nawiązaniem do tematu przewodniego zbioru jest dołożenie demona, w tym przypadku strzygi czy utopca.
Panie i Panowie! Masterton już przeorał ten temat w szerz i wzdłuż. Ja wymagałem czegoś więcej. Oczywiście kilka innych opowiadań należy wspomnieć, ponieważ pomimo osadzenia akcji współcześnie są to utwory bardzo dobre.

Kolejna w kolejce jest „Szpetucha” Agnieszki Kwiatkowskiej. Bardzo fajne, w sumie lajtowe opowiadanie. Agnieszka trzyma poziom i to jest jedno z nazwisk, na które zawsze można liczyć w każdym zbiorze. Kończąc  trzecie opowiadanie zastanawiałem się, czy prym będą wiodły tutaj dziewczyny? 

 ‘Baba Jaga” Anny Musiałowicz, to bardzo ciekawa opowieść, o rodzinie, która jadąc samochodem, (oczywiście na skróty) po bezdrożach trafia do wioski, gdzie poznają … ok – nie zdradzam. Bardzo fajne, z klimatem i ciekawym zakończeniem.

„W czasie dodanym’ Marty Krajewskiej nie dotarło do mnie. Jakoś klimat rodem z filmu „Kruk” z Brandonem Lee cały czas wisiał mi przed oczami. Nie piszę, że to zły tekst, po prosu nie dla mnie.

Tomasz Krzywik „Sepia”. Nosz kurna!
Obok opowiadania Mariusza Wojteczka „Już nigdy nie spadnie tu deszcz”, najbardziej ryje czaszkę i wpłynęło na mnie w dziwny, nostalgiczny sposób. Po przeczytaniu obydwu, odkładałem książkę i patrzyłem się w biblioteczkę sam nie wiedząc po cholerę. Obydwa świetne teksty, niemal mistyczne, pełne grozy, bólu, cierpienia. Krzywik i Wojteczek to moim zdaniem nazwiska, które obowiązkowo trzeba zapamiętać. O ile wystarczy chłopakom wytrwałości i dalej będą pisać, to jestem pewien, że usłyszymy o nich nie raz. W sumie mógłbym coś zdradzić, ale jeszcze chyba nie czas.
Poważnie -  kawał dobrego warsztatu, niesamowitej, nieszablonowej historii w obydwu przypadkach. Gorąco polecam!

Pozostałe utwory moim zdaniem są na podobnym poziomie. Dobrze przygotowane,  ciekawie napisane, jednak na tle tych wymienionych powyżej zdecydowanie pozostają w tyle. Po prostu Adwentowska, Kwiatkowska, Wojteczek i Krzywk zawiesili poprzeczkę kolegom i koleżankom bardzo wysoko. 
Nie będę ukrywał, że totalnie nie trafiło do mnie opowiadanie Krzysztofa T. Dąbrowskiego „A żeby cię diabli wzięli” Starzy znajomi bohaterowie Hrubi i Wikary. Tutaj tak jakoś mi nie pasowali.
Troszkę ponarzekam na wydanie. Szkoda, że książka tym razem została wydana z miękką okładką i kompletnie nie zachowano stylistyki poprzedniej antologii. A tworzyłby oba tomy fajny komplet.    Graficznie jeżeli chodzi o okładkę  - za ciemno.
Podsumujmy.
Cztery teksty wspaniałe, trzy bardzo dobre, reszta dobrych, chociaż trzy zdecydowanie słabsze. A więc nie udało się utrzymać jednego poziomu. Zawód jeżeli chodzi o słowiański klimat w prezentowanych opowiadaniach, czasami tylko niemal wspomniany, a przecież miał być tematem przewodnim.
”Słowiańskie koszmary”  pomimo moich osobistych, wygórowanych oczekiwań i mało atrakcyjnej szaty graficznej opiniuję na plus.

1 komentarz:

  1. Przeczytałem dokładnie te antologie i regularnie śledziłem oba projekty. Ich celem nie było przedstawienie czytelnikowi opowiadań w słowiańskich klimatach, tylko opowiadań GROZY inspirowanych słowiańskich światem, czyli po prostu zawierających np. elementy słowiańskiej mitologii bądź słowiańskich tradycji. Także uważam zawód dotyczący samego klimatu za zupełnie nietrafiony, bo sam słowiański klimat przecież nie był jedynym celem tych projektów. Wiele tekstów zawierało jedynie elementy słowiańszczyzny, więc wpisały się w wyznaczony temat, a były naprawdę świetne, lepsze od tych, które opierały się na słowiańskim klimacie, bo np. w odróżnieniu od tych klimatycznych były nieprzewidywalne. Zupełnie nie rozumiem za to idei umieszczania w antologiach grozy opowiadań obyczajowych/dramatów, które nie są horrorami. Część tekstów nie powinna być w tych zbiorach, a np. w zbiorach opowiadań fantasy/obyczajowych. Jako osoba, która kupiła antologie grozy, na tego typu tekstach bardzo mocno się zawiodłem.

    OdpowiedzUsuń