poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Robert W. Chambers -Upadły Tytan weird fiction i jego "Król w Żółci'

Zapomniany autor to złośliwa bestia. Wyszydzany i pogardzany przez większość, nieraz okazuje się jednak godnym pisarzem, z naprawdę niezłym dorobkiem, niejednokrotnie ośmieszając sobie współczesnych „sławnych” kolegów po piórze. Autor prezentowanego poniżej zbiorku był bardzo popularny na początku XX wieku, a obecnie… Cóż, powiem tylko, że żadna jego twórczość oprócz tego jednego zbiorku na przestrzeni kilkudziesięciu lat nie doczekała się ani jednego wznowienia.
Słowem – jest absolutnie zapomniany. Wprawdzie nieco na własne życzenie, bo później zrezygnował z horroru i zaczął pisać przynoszące większe dochody romanse, ale kiedy już sięgniecie po  tę jego cząstkę twórczości, która nie została zapomniana, to naprawdę się nie zawiedziecie i myślę, że został wymazany z kart historii nieco przedwcześnie.
O kim mowa? Proszę państwa, przed wami Robert W. Chambers i jego "Król w Żółci'.




Ten nazywany, z wiadomych względów, przez Lovecrafta „upadłym Tytanem” pisarz, mający ogromny wpływ na scenę weird fiction w 2013 doczekał się w Polsce pierwszego wydania swojego flagowego           (i jedynego pamiętanego) dzieła.

Nie było to jakoś szczególnie oczekiwane wydarzenie – Chambersa znają głównie wielcy fanatycy gatunku, a i to nie wszyscy. I to całkiem niesłusznie. Może zakrawa to na lekkie bluźnierstwo, ale uważam wręcz, że Chambers pod wieloma względami był od bardziej znanego Cienia z Providence o wiele lepszy, i mówię to jako fan wszelakiego horroru z mackami i niewypowiedzianym kosmosem w roli głównej. Jednak przejdźmy już do rzeczy.

Pierwszym wydaniem Chambersa (być może umknęło mi jakieś poprzednie, ale to raczej pierwsza poważna próba wydania tego klasyka w naszym kraju) zajęło się wydawnictwo C&T znane właśnie z „odkurzania” klasyków horroru w postaci zbiorków opowiadań. Le Fanu, Blackwood, James… To wszystko ujrzało światło dzienne od tego wydawnictwa. W tym wypadku nie mam się do czego przyczepić – okładka jest niezła, klimatyczna i potrafi przyciągnąć wzrok, blurb z tyłu książki odpowiednio nakręca i zachęca do sięgnięcia po książkę (mimo błędu merytorycznego – Lovecraft wymyślił pomysł Necronomiconu jeszcze przed sięgnięciem po Chambersa. Irytujące dla niektórych może być też odwołanie do serialu True Detective, który ma ze zbiorkiem niewiele wspólnego).
Wewnątrz nie ma literówek, a jeżeli jakieś się trafiły to były mało ważne i lektura skutecznie mnie od nich odciągała. Nie mogę jednak wybaczyć wydawnictwu jednego – o ile cykl o tytułowym Królu jest obecny w całości, pod postacią  czterech opowiadań, to obecne w oryginalnym, amerykańskim wydaniu opowiadania bardziej „niekanoniczne” wydawnictwo zdecydowało się zastąpić własnymi. Nieco wybija to z klimatu i koncepcji, bo Księżycowy Starzec, Posłaniec i Miły Wieczór są zdecydowanie bardziej zróżnicowane klimatycznie od reszty zbiorku. Wolałbym się cieszyć konceptem autorskim, a nie konceptem wydawniczym, więc pewien niesmak pozostaje…



Jeżeli już chodzi o same teksty, to wszystkie są bardzo dobre i trzymają godny klasyka poziom. Ma z tym związek na pewno świetny styl Chambersa. Zapomnijcie o topornych, ocierających się o grafomaństwo opisach H.P Lovecrafta. Chambers maluje pejzaże niczym wprawny malarz i naprawdę można się zakochać w jego plastycznych, pięknych opisach. Jeszcze tylko słowo o samych opowiadaniach. Pierwsze cztery, należące do sztandarowego cyklu, są połączone obecnością tytułowej księgi Króla w Żółci. Przewija się ona w każdym z tych opowiadań i wywołuje różne skutki, najczęściej szaleństwo, bądź dziwne wizje osób ją czytających.
Najbardziej jednak przyciąga uwagę sama fabuła opowiadań. Jest ona zróżnicowana i dotyczy zawsze innych zagadnień. Największe wrażenie zrobiło na mnie opowiadanie Maska, gdzie księga występuje niejako mimochodem, a całość jest niezwykle przejmującą opowieścią o miłości, winie i smutku, z naprawdę przepotężnie wzruszającym zakończeniem. Innych z kolei może wciągnąć groteskowy Żółty Znak gdzie miejscami naprawdę może się zjeżyć włos na karku od okropieństw jakie serwuje autor. Do wyboru do koloru…
Zwłaszcza, że to dopiero początek – cykl Króla zajmuje tylko około dziewięćdziesięciu stron i spokojnie można go machnąć w jeden dzień. Dłuższe, a co za tym idzie, bardziej rozbudowane nowele, te dobrane przez wydawnictwo, pojawiają się zaraz potem.
 "Księżycowy Starzec" jest całkiem niezłą wycieczką po tajemniczym lesie z motywami z japońskiej mitologii we tle. Jest to, moim zdaniem, najsłabszy element zbiorku. Opowiadanie bywa nudnawe i rozwleczone, a cały motyw wydaje się kapkę przekombinowany. Warto się jednak poświęcić dla wspaniałych opisów Chambersa i dzięki temu wciąż warto skosztować dziwnej przygody w lasach Cardinal Woods.
 "Posłaniec" zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu. Typowy utwór weird fiction z klątwą we tle i postacią dziwnego Czarnego Księdza wracającego zza grobu potrafi nieźle dać po neuronach i sprawić dreszcze. Tutaj z kolei nieco rozczarowuje zakończenie, chociaż różnie można je rozpatrywać i nie przeczę, że niektórym może się nawet spodobać. Tak czy siak, można to przeboleć, bo reszta historii jest naprawdę świetna.
 Z tej trójki najlepszy, a zarazem najkrótszy jest "Miły Wieczór".
 Ten rasowy horror będzie naprawdę niemiły, bo wbrew tytułowi wieczór bohatera należy bardziej do tych z szufladki z napisem „prawdziwy koszmar”.

To już w zasadzie wszystko – zbiorek należy dawkować sobie pojedynczymi opowiadaniami, bo jest nie tylko diablo intensywny i klimatyczny, ale również niezwykle krótki. I to chyba jego jedyna poważniejsza wada. Oczywiście tytułowy cykl jest w tym daniu głównym rdzeniem, reszta to tylko niezła przyprawa. Jednak polecam to pyszne ciastko każdemu, kto lubi prozę spod znaku klasyki, z lekkimi inklinacjami w kierunku prozy gotyckiej, bo to jedna z najlepszych rzeczy jaką można znaleźć, jeżeli chodzi o ten nurt. A ja przy tej okazji mam małą nadzieję, że wbrew powszechnemu zapomnieniu, zostaniemy kiedyś jeszcze uraczeni jakimiś utworami Chambersa, bo pisał naprawdę świetnie. Chyba, że mówimy o jego romansidłach. W takim razie raczej podziękuję…


Tomek Droszkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz